ŚWIADECTWA


Moja historia zaczęła się kilkanaście lat temu w szkole. Wychowawczyni nauczyła nas wyszywać. Z okazji Dnia Matki trzeba było wyszyć pierwszą literę imienia mamy. To była moja pierwsza wyszywanka. Potem bardziej zainteresowałem się wyszywaniem. Bardzo mi się to podobało, kupowałem nawet czasopisma o tym hobby. Pewnego razu w jednym z nich natknąłem się na wielką fotografię i poprosiłem mamę o radę, czy spróbować go wyszyć. Mama powiedziała, że to może fajny pomysł.

Miałem jedenaście lat, gdy obraz był już w połowie skończony. Wtedy pojechaliśmy z rodziną nad morze. To było lato 2005 roku. Pewnego dnia poszliśmy z bratem popływać. Były wielkie fale. Bardzo je lubiłem. Zostałem w wodzie sam. Powaliła mnie jedna fala, a potem kolejna. Po pewnym czasie zacząłem myśleć, że to już koniec. Pójdę do Boga. Ale wtedy zobaczyłem jeden z najpiękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek widziałem – gdy już sądziłem, że ze mną koniec, czułem się zupełnie bezsilny, ujrzałem akwalung ratownika, który się wynurzył przede mną.

Wówczas zastanawiałem się, dlaczego Bóg chciał, abym przeżył. Oczywiście to naiwnie tak sądzić, ale może jednym z powodów było to, że być może On chciał, aby dokończył wyszywanie tego obrazu. Wyszywałem więc dalej, ukończyłem obraz, zajęło mi to ponad rok. Obraz, o którym tak dużo mówię, to wizerunek Jezusa Miłosiernego.

 

Kilka lat temu razem z mamą wziąłem udział w uroczystościach Tygodnia Bożego Miłosierdzia. Wówczas, można powiedzieć, wróciłem na drogę wiary.

Moje świadectwo o Bożym Miłosierdziu, Świątyni Bożego Miłosierdzia i obrazie Jezusa Miłosiernego przypomina miłość od pierwszego wejrzenia. To spojrzenie zdarzyło się ponad dziesięć lat temu i gdy spoglądam wstecz, rozumiem, że trwa do dziś. 

Wtedy, jeśli dobrze pamiętam, razem z młodzieżą z biskupstwa koszedarskiego uczestniczyliśmy w rekolekcjach na Antokolu. W programie były przewidziane odwiedziny w domku św. Faustyny, Koronka do Miłosierdzia Bożego i wizyta w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Wówczas po raz pierwszy usłyszałem o świętej Faustynie i jej życiu, bezgranicznej ufności Bogu i takiej prawdziwej bliskości Pana, która wtedy była tutaj, w Wilnie.

Po modlitwie w domku Faustyny udaliśmy się do Sanktuarium, a w sercu miałem taką myśl: Panie Jezu, Twoja miłość i miłosierdzie jest tak blisko, tuż obok, bardzo CHCĘ TU być! Oczywiście, takie nastawienie wszystko przyspieszyło, więc zaledwie wszedłem do Sanktuarium, choć nie odbywała się wtedy nieustająca adoracja, doświadczyłem dziwnej pewności, która przychodzi do mnie od czasu do czasu – wiedziałem, że to jest miejsce, w którym chcę zostać.

Patrzyłem na obraz Jezusa Miłosiernego i w modlitwie naprawdę rezerwowałem miejsce w swoim sercu dla Jezusa Miłosiernego. Wtedy z młodzieżą bardzo dużo śpiewaliśmy, to był jeden z głównych naszych sposobów na modlitwę. W tamtej chwili naprawdę byłem pewien, że Pan udzieli mi łaski służenia w Sanktuarium, gdy nadejdzie właściwy czas. Od tamtego momentu Koronka do Miłosierdzia Bożego i spojrzenie na Jezusa Miłosiernego stały się moimi ucieczką i schronieniem. Cieszę się, że wiele rzeczy zmienia się z czasem, ale pragnienie, żeby BYĆ TUTAJ pozostaje.

(kwiecień 2019 rok). 

Wileńskie Sanktuarium Bożego Miłosierdzia „odkryłam” mniej więcej dziesięć lat temu. Wówczas nie było jeszcze otwarte całą dobę. Żartuję czasem, że teraz nie mam już żadnej „wymówki”, dlaczego miałabym nie pójść na spotkanie z Panem. Moi przyjaciele wiedzą, co to znaczy, gdy mówię, że idę na „Widzenie”.

Kiedy czytałam 561 rozdzialik Dzienniczka św. Faustyny Kowalskiej – „W jednej chwili ujrzałam ten obraz w jakiejś małej kapliczce i w jednej chwili ujrzałam, jak z tej małej kapliczki stała się wielka i piękna świątynia” – zrozumiałam, że znalazłam się w miejscu, które zostało tak opisane. Ogarnia mnie niewymowne zdziwienie i pełna szacunku cisza. Czasem myślę, niewystarczająco doceniamy tę wielką łaskę, udzieloną Wilnu, Litwie i całemu światu. Są ludzie, którzy pragną choć raz w życiu odwiedzić to miejsce, a innym pozwolono to przebywać niemal cały czas. Upominam siebie, aby nie przyzwyczajać się do tego cudu.

Podróżując po różnych świątyniach świata, wszędzie odnajduję taką czy inną kopię Jezusa Miłosiernego. Na jej widok od razu czuję się jak w domu, nawet jeśli jestem w dalekim kraju. Widzę, jak ten niosący przesłanie miłosierdzia wizerunek staje się tą cienką czerwoną nicią, łączącą członków Kościoła. To bardzo piękne.

Choć do ukształtowania się moich duchowych poglądów przyczyniło się co najmniej kilka wspólnot kościelnych i zakonnych, to Sanktuarium Miłosierdzia zajmuje wśród nich najważniejsze miejsce. To duchowość tej świątyni, razem z cierpliwością wychowawców, zaczęła wnosić do mojego życia cudowne przesłanie o tym, że Pan jest kochający i dobry, a relacja z Nim staje się coraz bardziej przyjacielska. Stopniowo zatarł się ukształtowany jeszcze w dzieciństwie i charakterystyczny dla sposobu myślenia z dawniejszych czasów obraz Boga jako tego, który jest groźny i wymierza karę. Wszak w strachu nie ma miłości, a karze nas tylko nasza własna ignorancja. Dziś nie mogę sobie wyobrazić, żeby Bóg mógł być czymś innym niż Miłością. Wszystkie resztki wątpliwości topnieją, gdy spoglądam na obraz Jezusa Miłosiernego, na te promienie, hojnie wylewające się z Jego Serca: „Pod tymi promieniami rozgrzeje się serce, chociażby było zimne jak bryła lodu, chociażby było twarde jak skała, skruszy się na proch” (Dz., 370).

Koronka do Miłosierdzia Bożego i Godzina Miłosierdzia stały się naturalnymi częściami mojego życia duchowego. Już nieraz doświadczałam tego, jak potężna jest Koronka do Miłosierdzia Bożego, zwłaszcza w krytycznych sytuacjach oraz gdy trzeba odprowadzić duszę umierającego. Dokonuje się to, co Jezus mówił świętej Faustynie: „wnętrzności miłosierdzia Mego poruszone są dla odmawiających tę koronkę” (Dz., 848). A jeszcze jest odpust zupełny udzielony przez papieża Franciszka!

Z jednej strony rozumiem, że nie należy przywiązywać się do jakiegoś konkretnego miejsca czy wizerunku, bo wiara przede wszystkim jet w sercu. Z drugiej strony, posiadanie pewnych „swoich” wyjątkowych miejsc daje poczucie bezpieczeństwa na drodze wiary. Wszystkim, którzy tworzą i utrzymują Sanktuarium Miłosierdzia bardzo dziękuję za możliwość przyjścia tu na cichą adorację i kontemplację. Bardzo tego brakuje w innych przestrzeniach. Sakramenty i Msze Święte są nie mniej ważne, jednak żywy, osobisty związek z Jezusem w moim przypadku rozwija się w ciszy, a wtedy też uczestnictwo we Mszy Świętej nabiera zupełnie innej jakości. Wszak „Gdyby dusze chciały się skupić, Bóg by zaraz do nich przemówił, bo rozproszenie zagłusza mowę Pańską” (Dz 452). Może dlatego tak lubię doczekać późnego wieczora, kiedy w świątynia zapada cisza. W takich chwilach czasem zapisuję krótkie, twórcze myśli, niekiedy te zapiski stają się długimi rozdziałami dziennika, czasem pieśniami, a jeszcze kiedy indziej po prostu przeżywam wewnętrzną ciszę i bliskość Pana, która jest Jego największym darem i źródłem siły w moim życiu. 

Uczę się coraz głębiej wsłuchać się i zawierzyć w słowa „Jezu, ufam Tobie”, aby nie były tylko słowami, ale moim prawdziwym życiem. Życzę tego wszystkim ludziom.

(kwiecień 2019 rok).